Spór o kładkę, czyli jak pokazać konflikt między obywatelem a urzędnikiem
Nie można było przejść obojętnie obok historii sporu rolnika Władysława Skrzypacza z podkarpackiego przysiółka Krawce-Skrzypacze z urzędnikami, którzy kazali rozebrać samowolnie zbudowaną przez niego kładkę. Trzeba było tylko umiejętnie tę historię opowiedzieć, by wzbudziła zainteresowanie telewidzów, a urzędników zmobilizowała do działania.
Spór o kładkę – o co chodzi?
Najpierw o meritum sporu. Rolnik przerzucił kładkę przez rzekę w miejscu, w którym kiedyś był most wojskowy. Ten rozebrano, bo przeżarła go rdza i zagrażał bezpieczeństwu. Wojsko nowego nie postawiło, bo nie był mu już potrzebny. Ale most był jednak potrzebny był rolnikowi i jego córce, by ta mogła szybko i bezpiecznie przejść nią nad rzeką Łęg do przystanku autobusu szkolnego w najbliższej wiosce, a nie iść np. zimą ok. siedmiu kilometrów przez ciemny las. Urzędnicy gminni i inspektor nadzoru budowlanego ze Stalowej Woli kazali mu jednak ją rozebrać, bo była samowolką. Narzucali na niego kary. On ich nie płacił i walczył w sądach o swoje i córki prawo do, jak podkreśla …. dostępu do cywilizacji. Dotarł aż do Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego w Warszawie. Ten stanął po jego stronie i nakazał urzędnikom zaspokojenie potrzeb społecznych mieszkańców. Czyli miała być kładka. Powstała sytuacja patowa. Rolnik, zgodził się nawet kładkę – samowolkę rozebrać, ale pod warunkiem, że gmina zbuduje most. Ale mostu też nikt nie chciał zbudować. Ani wójt gminy Grębów, na której mieściła się oddalona od innych wsi, skromna chata rolnika wraz z zabudowaniami gospodarczymi. Ani wójt gminy Bojanów, do której należała rzeka i tereny po jej drugiej stronie. A tam był właśnie przystanek autobusu szkolnego. Wójt z Grębowa twierdził, że nie opłaca się stawiać kosztownego mostu dla jednego gospodarza, jego żony i córki. Wójt sąsiedniej gminy Bojanów uważał, że nie to nie jego problem, bo Skrzypacz z rodziną są mieszkańcami innej gminy. Nie docierał do niego fakt, iż z mostu, gdy jeszcze istniał, korzystali mieszkańcy jego gminy, dojeżdżający do krewnych z innych wsi w gminie Grębów, czy korzystający z bogactwa lasów gminy za rzeką.
Do problemu kładki – ku ogromnemu zaskoczeniu doszedł jeszcze kolejny. Państwo Skrzypaczowie żyli bez prądu, a ich jedynaczka – Iza , zdolna gimnazjalistka odrabiała lekcje przy świecach! Czasami włączali kosztowny agregat, by obejrzeć program informacyjny lub film, by córka nie musiała wstydzić się przed koleżankami, że nie wie o tym co się dzieje na świecie i że żyje jak w średniowieczu. Do tego klepali przysłowiową biedę. Utrzymywali się z renty schorowanej żony, pomocy socjalnej gminy i hodowli kilku świniodzików, gąsek i kur. Pan Skrzypacz powiesił jednak nad gospodarstwem biało-czerwoną flagę, jako dowód dumy ze swojego kraju, mimo walki z urzędnikami, którzy nie potrafili rozwiązać problemu przeprawy przez rzekę.
Pech Skrzypaczów polegał na tym, że o ich losie i moście przez rzekę musieli decydować urzędnicy z dwóch różnych gmin i powiatów, a to już przekraczało możliwości rozwiązania problemu kładki. Tyle tytułem wstępu. Długiego, ale potrzebnego, by zrozumieć opisać konflikt rolnika z urzędem.
Konflikt w reportażu – jak go pokazać?
Jak pokazać ten konflikt, by uniknąć sztampy, oddać specyfikę sporu trudnego do rozwiązania?
Przed wyjazdem na zdjęcia wydawca podsunął pozornie prosty pomysł: „Weź urzędników nad rzekę”.
Tylko jak wyciągnąć urzędnika zza biurka, gdzie ciepło i sucho, a nad rzeką mróz? Biurko to atrybut władzy, siły. Dodaje pewności siebie. Niesie za sobą autorytet – tak myśli wielu z nich.
Trzeba było jednak znaleźć sposób, by wyciągnąć ich z urzędu. A nad rzekę musiałem zaprosić aż trzech – inspektora nadzoru budowlanego i dwóch wójtów. I to rano, bo w godzinach południowych miało przyjść silne zachmurzenie, więc zdjęcia byłyby gorsze. Zacząłem od inspektora, bo ten z pracą w terenie obyty a i podczas wcześniejszych rozmów telefonicznych ton miał nieco bardziej przyjazny. Poza tym niewiele mu groziło, bo stało za nim prawo budowlane. Kładka bez zgody budowlanej jest bezprawiem, więc samowolka zniknąć musi.
I tu przydały się nauki wyniesione z kursów telewizyjnych, wcześniejsze rady Hani – małżonki reportażystki i doświadczenia z kręcenia zdjęć z urzędnikami. Ci mieli jednak swoje argumenty:
Inspektor: W biurze mam mapy tej rzeki, zdjęcia i opis stanu technicznego byłego mostu. Usiądziemy za biurkiem i opiszę problem szczegółowo.
Reportażysta: Ale ludzie, widzowie nie kochają urzędnika za biurkiem. To stwarza dystans, barierę między oglądającym telewizję a występującym w niej przedstawicielem władzy.
Inspektor: Nie mam czasu na wyjazd z biura.
Reportażysta: Zajmę go niewiele. Zapytam tylko o podstawowe informacje i poproszę o pokazanie kilku zdjęć starego, przerdzewiałego mostu. Pan wraz z wójtami na miejscu powiedzą co sądzą o drewnianej prowizorce zbitej przez pana Skrzypacza.
Inspektor niechętnie, ale w końcu zgadza się na przyjazd nad rzekę. Odczekuję ok. dziesięciu minut. Liczę na to, że inspektor sam z siebie powiadomi wójtów o swojej zgodzie na wywiad nad rzeką. Wtedy trudniej będzie im odmówić przyjazdu.
Rozmowa z wójtami:
Wójt nr 1 : Lepiej porozmawiać w biurze.
Reportażysta: Ale zawsze lepiej wypadnie pan w świetle naturalnym, pod chmurką, a nie w sztucznym, które wymaga żmudnego ustawiania. Ludzie wolą zobaczyć swojego wójta w ich wiosce, na ich terenie. Pomyślą „Swój chłop”.
Wójt nr 2: Ale przyjdą tłumy mieszkańców, będzie pyskówka!
Reportażysta: Nikogo nie będę uprzedzać o naszym spotkaniu nad rzeką.
Tych kilka argumentów wystarczyło, by wszyscy przyjechali nad rzekę, którą przecinała kładka – samowolka. Oczywiście nie wiedzieli, co zgotuje im los. Wraz z operatorem i dźwiękowcem czekałem na nich po drugiej stronie rzeki. By do nas dojść, inspektor nadzoru budowlanego i wójtowie musieliby przejść po nielegalnej ok. 20 metrowej kładce. Jeśli odmówią, my ze sprzętem przedrzemy się po tych zbitych prowizorycznie deskach do urzędników, stojących po drugiej stronie rzeki.
I tak się stało. Ósma rano. Z daleka widzimy reflektory pierwszego wozu, jadącego z wioski nad rzekę. To samochód inspektora. Witamy się przez rzekę przyjaznym „ Dzień dobry”. Zapraszamy siebie, na drugą stronę rzeki.
Inspektor zdecydowanym tonem: „Ja tam nie pójdę. Zapraszam do siebie, na swoją stronę rzeki”. My staramy się zaprosić go jednak na nasz brzeg.
Dojeżdżają kolejne wozy wójtów. Ci naradzają się jak wybrnąć z propozycji dojścia do nas kładką za rzekę. Odmawiają przejścia. Zapraszają do siebie. Tarabanimy się więc z ciężkim sprzętem telewizyjnym po oblodzonych deskach kładki, by na drugim brzegu nagrać stanowisko urzędników.
Jest też nasz bohater – budowniczy nielegalnej kładki – Władysław Skrzypacz.
Opowiada o tym jak co roku odbudowuje kładkę, gdy wiosną kra niszczy jej konstrukcję. Zanim ją zbuduje, ten 50-letni mężczyzna przenosi na własnych plecach 13-letnią córkę przez rzekę. Tu słowa nie potrafią oddać siły opisywanej sceny brnięcia przez bród z ciężką córką na plecach. Musimy to sfilmować. Kręcimy zdjęcia innego już dnia, gdy zaczyna świtać i ojciec w półmroku i mrozie przenosi przez rzekę gimnazjalistkę, by ta mogła potem dojść do przystanku autobusu szkolnego. To są mocne zdjęcia. Mówią same za siebie. On wkłada wodery – spodnie rybaka. Sięgają mu aż do piersi. Brnięcie przez rzekę idzie ciężko, bo grunt w wodzie grząski, a nurt dość silny. Ojciec z córką na plecach posuwa się powoli, ostrożnie. Widać, że to dla niego zbyt duży ciężar. Czasami lekko się zachwieje. Lodowata woda sięga adidasów córki. Po ok. dziesięciu minutach docierają na drugi brzeg. Ona w przemoczonych butach biegnie na przystanek autobusowy.
To ważna scena. Wykorzystałem ją dwukrotnie. W czasie reportażu i pod koniec reportażu. Ten obraz tłumaczył wszystko.
Można to zobaczyć tutaj:
https://www.youtube.com/watch?v=-15pCQgDUfk
Jak to się skończyło? Pomogli głównie telewidzowie. Wysyłali paczki rodzinie, bezpłatnie przygotowali projekt systemu oświetlenia, zakład energetyczny obiecał doprowadzenie prądu. Niestety kładki nie zbudowano, bo urzędnicy nie znaleźli pieniędzy.
2 komentarze
Józef Kuzioła · 3 stycznia 2020 o 15:07
Tylko w Polsce i u Ruskich takie rzeczy się dzieją zwykły szary człowiek bez odpowiedniego wykształcenia ,wsparcia ludzi kompetentnych i znajomości i mało śmiały dla urzędnika Państwowego jest nikim tylko łatwą zdobyczą aby go oszukać na swoją korzyść a przecież każ dy człowiek ma prawo do równego traktowania wszędzie wszyscy posiadają takie same żołądki jak pozostali życzliwość ludzka nie kosztuje nic tylko trzeba umieć ją okazać przykre jest że nie wszyscy o tym wiedzą ,czy nie lepiej i lżej by się żyło wszystkim jak by wszyscy okazywali choć odrobinę serca . z Poważaniem Józef Kuzioła
Hanna Bogoryja-Zakrzewska · 13 stycznia 2020 o 16:41
Nie wiem, czy to faktycznie specjalność tylko nasza i rosyjska, ale z całą resztą całkowicie się zgadzam.Pozdrawiam serdecznie
Hanna